,,Jeśli
będziesz przemawiał w gniewie, będą to słowa, których zawsze
będziesz żałował."
-
Ambrose Bierce.
Otworzyłam
oczy i dostrzegłam jasną smugę światła wpadającą do pokoju.
Leżałam przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w małe, okrągłe
okienka wiszące naprzeciwko mojego łóżka. Strasznie nie chciało
mi się dzisiaj wstawać, jak nigdy!Buntując się przed nadchodzącym dniem, zwinęłam się w kłębek, opatulając się żółtą, puchatą kołderką po samą szyję. Wczoraj późno poszłam spać, a to wszystko przez wybuchową niespodziankę Arthura. Przesiedziałyśmy z dziewczynami w Pokoju Wspólnym do północy, a potem, gdy z trudem dowlokłyśmy się do łóżek nie mogłam zasnąć jeszcze przez dwie godziny. Czując ciepłe promienie Słońca na twarzy zrobiłam kwaśną minę. Tak bardzo nie chciałam rozstawać się z łóżkiem, że zaczęłam się nawet zastanawiać nad nie pójściem na śniadanie. Może by tak nie iść? I na lekcje też? Mogłabym spędzić cały dzień w tym ciepłym łóżku, zasłonić się kotarami przed wpadającym do pokoju światłem i spać, spać, spać...
Walczyłam z sobą by tego nie zrobić, ale w końcu zwyciężyło poczucie obowiązku. Nie iść na lekcje już w pierwszy dzień? Nie mogę tego zrobić. Z niechęcią wstałam i rozejrzałam po pokoju. Elizabeth i Martha nadal spały, zaś łóżka Dominique i Ann były zaścielone. Może poszły już na śniadanie. Rozciągnęłam się i spojrzałam ponownie w okna. Na dworze było słonecznie i miałam nadzieję, że pozostanie tak do końca dnia. Żadnych chmur, żadnego deszczu.
Idealnie.
Spojrzałam na zegarek leżący na mojej szafce i zobaczyłam, że zostało mi półgodziny do śniadania. Och, dużo czasu. Podeszłam do końca swojego łóżka, przy którym leżał kufer. Otworzyłam go i wyciągnęłam swój mundurek, a następnie skierowałam się do łazienki by nieco się ogarnąć.
Duże, głęboko osadzone oczy w barwie fali morskiej spoglądały na mnie z czujnością po drugiej stronie lustra. Usta wygięły się w delikatny łuk na kształt uśmiechu. Wyglądałam nieźle. No prawie. Poprawiłam swój pasiasty, żółty krawat z emblematem Hufflepuffu i sięgnęłam po szczotkę. Długie, jasnobrązowe pasma włosów wiły się niesfornie na moich ramionach. Próbowałam upleść je w warkocza, ale wcale nie chciały ze mną dzisiaj współpracować. W końcu się poddałam, pozwalając falom swobodnie opadać mi na plecy i wyszłam z łazienki, od razu natykając się na ziewającą Elizabeth.
- Cześć - powiedziałam, a ona machnęła niedbale ręką na powitanie - jak się spało?
Odgarnęła blond pasma z czoła i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Okropnie.
Wymruczała, a ja przesunęłam się by mogła wejść do łazienki.
- Mnie też – dodałam,gdy weszła do środka. Podeszłam ponownie do łóżka i włożyłam zwiniętą w kłębek piżamę pod kołdrę. Nie chce mi się jej składać, zbyt długo przesiedziałam w łazience, a muszę znaleźć jeszcze okulary.Podeszłam do swojej szafki, ale wcale ich tam nie znalazłam. Gdzie ja je zostawiłam? Zaczęłam rozglądać się po pokoju. Nasza sypialnia była niewielkim, pół okrągłym pomieszczeniem z pięcioma łóżkami ustawionymi w łukach okręgu. Niewielkie, również okrągłe okienka wpuszczały wystarczającą ilość światła by oświetlić pomieszczenie. W pokoju dominowała barwa charakterystyczna dla mieszkańców naszego domi - żółć. Mieliśmy duże łóżka z żółtą pościelą, żółte lampki i łazienkę udekorowaną żółtymi kafelkami. Nie mieliśmy dywanu, naszą podłogę pokrywało tylko ciemne drewno w tym samym odcieniu w którym mieliśmy szafki. Kolor ścian również był ciemnobrązowy i gdy na niego patrzyłam, przypominały mi wnętrze norki. Nie było to dalekie od prawdy, bo w jakimś sensie w niej przebywałam.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że ta ,,norka'' jest ciasna i mała, ale tak naprawdę mieliśmy dużo przestrzeni. Wbrew pozorom było tutaj bardzo przytulnie, tak jak w Pokoju Wspólnym, a może bardziej - przynajmniej dla mnie. Jedyne co mi przeszkadzało to to, że moje łóżko leżało naprzeciwko wszystkich okien i zawsze Słońce mnie świeciło w twarz. Zaczęłam w końcu przeszukiwać naszą sypialnię i - ku swojemu przerażeniu, nadal nie mogłam znaleźć okularów. Spojrzałam na zegarek. No nie, dziesięć minut? Stałam chwilę, tępo patrząc się w przestrzeń i zastanawiając się co począć. Bez okularów niczego nie zobaczę. To znaczy, zobaczę ale wszystko będzie mi się rozmazywać przed oczami.
Ugh, Leslie nie stój tak, zróbże coś w końcu.
Podeszłam do okrągłych, drewnianych drzwi i pociągnęłam za metalową kołatkę by wyjść, lecz nie przestąpiłam progu gdy usłyszałam czyjeś westchnięcie. Odwróciłam się i spojrzałam na Martę, która przewróciła się na drugi bok. Nadal smacznie spała w łóżku. Przecież nie mogę jej tutaj zostawić, bo spóźni się nie tylko na śniadanie ale i lekcje. Z drugiej strony mogłam iść do Pokoju Wspólnego i poszukać tam jeszcze okularów. Otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju, ale niemal od razu się wróciłam. Przecież jej tam nie zostawię, okulary mogą zaczekać, prawda? Podbiegłam do Marty. Brązowe pasma włosów okalały jej jasną twarz, a nieduże, ładnie wykrojone usta miała delikatnie rozchylone. Jej widok przez chwilę mnie rozczulił.
- Martha... Martha, wstawaj - powiedziałam i złapałam ją za ramię. Zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiła się pionowa kreska.
- Martha! - zaczęłam, tym razem głośniej i mocniej ściskając jej rękę. Mlasnęła, otworzyła powieki, a jasnozielone spojrzenie jej oczu ciskało błyskawice w moją stronę.
- Za dziesięć minut śniadanie, spóźnisz się! - powiedziałam na usprawiedliwienie, a ona otworzyła szeroko oczy i gwałtownie wciągając powietrze wstała, omal nie wywracając mnie na ziemię.
- Ruchy Leslie, ruchy! - poganiała mnie Elizabeth, wbiegając na schody tuż za Martą. Złapałam się za marmurową poręcz i mocno odepchnęłam, by zmusić ciało do wejścia na górę. Brawo Leslie, trzeba było je zostawić w pokoju. Najpierw Martha o mało cię nie taranuje gdy chcesz jej pomóc, a teraz bezczelnie każą ci się śpieszyć. Kiedy w końcu udało mi się pokonać ostatnie dwa stopnie , ruszyłam żwawym krokiem chcąc dogonić dziewczyny, przechodzące właśnie przed drzwi prowadzące do Wielkiej Sali. Śpiesząc się, niechcący uderzyłam ramieniem przechodzącą obok mnie rudowłosą dziewczynę, która siarczyście zaklęła.
- Przepraszam - powiedziałam i odwróciłam się, ale ona spojrzała tylko na moją plakietkę a potem wymamrotała coś niezrozumiałego i poszła dalej. Patrzyłam jak odchodzi, nie za bardzo rozumiejąc co się właściwie stało. Przecież nie zrobiłam tego specjalnie. Nie wiedziałam co tam do siebie mówiła, ale czułam, że nie było to miłe. Parę osób na mnie spojrzało, a ja nie chcąc dłużej stać jak słup soli pośrodku korytarza weszłam w końcu do środka. Wielka Sala po wczorajszym dniu doprowadzona została do porządku. Nie było śladu dymu i zabrane zostały resztki fajerwerków. Na ścianach znowu dało się widzieć godła domów. Spojrzałam na podwyższenie na stół profesorów. Nie dostrzegłam tam dyrektora ani nowej nauczycielki, najwidoczniej musieli już zjeść śniadanie. Jedynymi osobami siedzącymi nadal przy stole był nasz przystojny, ciemnowłosy nauczyciel zielarstwa Neville Longbottom, który rozmawiał teraz z wróżbitką (zawsze przypominającą mi z wyglądu wielkiego robala) Sybillą Trelawney. Kobieta spoglądała na dno filiżanki Nevilla, kręcąc smętnie głową. Profesor Longbottom był biały jak kreda. Usiadłam przy stole Hufflepuffu, tuż obok Marty, która rozmawiała z resztą dziewczyn z naszego pokoju.
- Co mu się stało? - zapytałam i rozejrzałam się, co by tu wziąć na śniadanie. Zdecydowałam się na tosty z serem i sok pomarańczowy.
- Sybilla wróży Nevillowi - odpowiedziała mi Elizabeth - skończył pić herbatę, a ona spojrzała się na jego filiżankę, zrobiła dziwną minę i zaczęła mu gadać jakieś bzdury.
-
,,Bzdury" ?
- No, jak to ona. Zrobiła wielkie oczy i coś mu szeptała, ale tak cicho, żeby wszyscy mogli to usłyszeć – powiedziała złośliwie - gadała coś o śmierci. Według niej, Neville opuści szkołę jeszcze przed egzaminami.
- Nie wiem po co oni ją tutaj trzymają - powiedziała Dominique- ciągle wszystkich straszy.
- A nie uważacie, że to dziwne, że w ogóle przyszła na śniadanie? Nigdy tego nie robi - zauważyła Ann.
- Przecież to oczywiste dlaczego. Jej wewnętrzne oko powiedziało jej, że MUSI TUTAJ PRZYJŚĆ" - stwierdziła Dominique, a Elizabeth i Martha zachichotały.
- Ciekawe dlaczego wewnętrzne oko nie powiedziało jej, że wygląda jak przerośnięta modliszka – wyszeptała Elizabeth, a dziewczyny z trudem powstrzymały śmiech. Ja też ledwie się opanowałam chociaż w ogóle nie powinno mnie to śmieszyć. Helga Hufflepuff nie byłaby z nas teraz zadowolona.
- Przestańcie, ona nie jest taka zła – zaczęłam, ale Elizabeth spojrzała na mnie z politowaniem. Trelawney może i była ekscentryczna, odpływała gdzieś daleko myślami, wyolbrzymiała swoje ,,wizje”, nosiła tysiące bransolet i korali, wielkie grube okulary, a jej brązowe włosy wyglądały tak, jakby nigdy nie widziały grzebienia, ale poza tym była całkiem w porządku.
- Leslie, proszę cię - powiedziała Elizabeth.
- No, jak to ona. Zrobiła wielkie oczy i coś mu szeptała, ale tak cicho, żeby wszyscy mogli to usłyszeć – powiedziała złośliwie - gadała coś o śmierci. Według niej, Neville opuści szkołę jeszcze przed egzaminami.
- Nie wiem po co oni ją tutaj trzymają - powiedziała Dominique- ciągle wszystkich straszy.
- A nie uważacie, że to dziwne, że w ogóle przyszła na śniadanie? Nigdy tego nie robi - zauważyła Ann.
- Przecież to oczywiste dlaczego. Jej wewnętrzne oko powiedziało jej, że MUSI TUTAJ PRZYJŚĆ" - stwierdziła Dominique, a Elizabeth i Martha zachichotały.
- Ciekawe dlaczego wewnętrzne oko nie powiedziało jej, że wygląda jak przerośnięta modliszka – wyszeptała Elizabeth, a dziewczyny z trudem powstrzymały śmiech. Ja też ledwie się opanowałam chociaż w ogóle nie powinno mnie to śmieszyć. Helga Hufflepuff nie byłaby z nas teraz zadowolona.
- Przestańcie, ona nie jest taka zła – zaczęłam, ale Elizabeth spojrzała na mnie z politowaniem. Trelawney może i była ekscentryczna, odpływała gdzieś daleko myślami, wyolbrzymiała swoje ,,wizje”, nosiła tysiące bransolet i korali, wielkie grube okulary, a jej brązowe włosy wyglądały tak, jakby nigdy nie widziały grzebienia, ale poza tym była całkiem w porządku.
- Leslie, proszę cię - powiedziała Elizabeth.
-
Ja ją nawet lubię- odezwała się Ann, z którą zawsze chodziłam
na wróżbiarstwo. Z naszego pokoju tylko ja i ona wybrałyśmy ten
przedmiot w trzeciej klasie. Elizabeth zrezygnowała po pierwszym
roku (Sybilla powiedziała, że nie ma za grosz talentu do wróżenia),
Martha w połowie semestru miała dość, a Dominique i tak miała
tyle dodatkowych zajęć, że nie dałaby sobie rady z kolejnym
przedmiotem, więc go nawet nie brała.
- Ja też - odezwałam się ponownie - może czasem jest dziwna, przyznaję, ale przynajmniej nie wyżywa się na swoich uczniach jak Owis.
- Ej, no właśnie! - niebieskie oczy Elizabeth nagle pojaśniały - mamy nową nauczycielkę, no nie? Tę Kos? Skoro Owisa nie ma, to...
- ...Ona jest opiekunką naszego dom - dokończyła Ann.
- Ja też - odezwałam się ponownie - może czasem jest dziwna, przyznaję, ale przynajmniej nie wyżywa się na swoich uczniach jak Owis.
- Ej, no właśnie! - niebieskie oczy Elizabeth nagle pojaśniały - mamy nową nauczycielkę, no nie? Tę Kos? Skoro Owisa nie ma, to...
- ...Ona jest opiekunką naszego dom - dokończyła Ann.
-
Faktycznie, o tym nie pomyślałam - odezwała się Dominique, a
Martha jej przytaknęła.
- Mamy dzisiaj z nią lekcje?- zapytała szatynka.
- Mamy dzisiaj z nią lekcje?- zapytała szatynka.
-
Macie - odpowiedział głos za mną, a ja, Martha i Dominique
odwróciłyśmy się. Przed nami stał niewysoki chłopak, o gęstej,
blond czuprynie i bystrym spojrzeniu. Na jego piersi widniał
emblemat z literką ,,P". Był to Prefekt naszego domu, Harry
Meadows. Wyjął
z kieszeni trzy pergaminy i podał mnie oraz Marcie, która nagle się
zaczerwieniła. Ostatni rzucił Elizabeth, siedzącej po drugiej
stronie stołu.
- Spóźniłyście się, więc profesor Kos dała mi plan zajęć bym wam go przekazał.
- Spóźniłyście się, więc profesor Kos dała mi plan zajęć bym wam go przekazał.
Powiedział,
a Elizabeth wyjaśniła dlaczego tak późno przyszłyśmy.
- Nie była zachwycona - powiedział Harry po wysłuchaniu naszych tłumaczeń, a potem dodał ciszej, szeptem – James mówi, że straszna z niej franca i, że-
Przerwał niespodziewanie, gdy nad naszym stołem przeleciał duch Grubego Mnicha, życząc nam miłego dnia.
- A skąd James to wie? - zapytała Domi, marszcząc brwi gdy widmo zniknęło.
- Nie była zachwycona - powiedział Harry po wysłuchaniu naszych tłumaczeń, a potem dodał ciszej, szeptem – James mówi, że straszna z niej franca i, że-
Przerwał niespodziewanie, gdy nad naszym stołem przeleciał duch Grubego Mnicha, życząc nam miłego dnia.
- A skąd James to wie? - zapytała Domi, marszcząc brwi gdy widmo zniknęło.
-
Podobno jego stary z nią pracował - odparł i zaraz potem rozejrzał
się, jakby się bał, że Mnich może go jeszcze usłyszeć - nie
lubi jak ktoś się spóźnia więc radzę wam byście były na
czas.
Skończył, a potem pożegnał się i odszedł. Na Wielkiej Sali zostało już tylko kilka osób. Nawet Sybilla i Neville skierowali się do wyjścia.
- Nie
wydaje mi się, żeby James był dobrym źródłem informacji –
mruknęła Elizabeth – on jest dosyć... Martha, co ci
jest?Skończył, a potem pożegnał się i odszedł. Na Wielkiej Sali zostało już tylko kilka osób. Nawet Sybilla i Neville skierowali się do wyjścia.
Zapytała i wszystkie trzy spojrzałyśmy na szatynkę, której policzki dosłownie płonęły. Patrzyła się w stronę wyjścia z sali.
- Martha?
- Co? - odwróciła głowę, dopiero teraz słysząc co do niej mówiłyśmy.
- Źle się czujesz ? - zapytałam.
- Nie, czemu?
- Bo jesteś czerwona jak burak – powiedziała Dominique, która wstała od stołu.
- Nie, wydaje wam się... - odpowiedziała Martha, również wstając. Ja, Elizabeth i Ann też odeszłyśmy od stołu i skierowałyśmy się w stronę do drzwi.
Dominique i bliźniaczki poszły przodem, rozmawiając zawzięcie o czekającej nas teraz lekcji z nauczycielką eliksirów, Amandą Travendor, a ja dyskretnie spoglądałam na Martę, która wychodząc z sali obróciła głowę, szukając kogoś wzrokiem. Spojrzałam w tamtym kierunku i dostrzegłam Harry'ego Meadowsa, rozmawiającego z kolegami. Marta odwróciła się przodem do mnie i dostrzegła zainteresowanie wypisane na mojej twarzy. Pokryła się rumieńcem ale nic nie odpowiedziała. Nie musiała. Pokiwałam ze zrozumieniem głową i przyłożyłam palec wskazujący do ust.
Będę milczeć jak grób. W odpowiedzi uśmiechnęła się i biorąc mnie pod rękę, ruszyła szybko do przodu.
Pierwsza lekcja eliksirów z opiekunką domu Węża, Amandą Travendor przebiegła tak, jak przebiegała zawsze – modliłam się o to by minęła jak najszybciej. Z tego przedmiotu nigdy nie byłam dobra i raczej nie sprawiało mi przyjemności babranie się skrzydłami nietoperza i mieszaniem ich w kociołku w zimnym, ciemnym lochu . To miejsce niewątpliwie miało swój urok- panowała nieco mroczna, duszna atmosfera, ale nie czułam się tutaj dobrze. Po prostu lubiłam lochów. Nasza nauczycielka, Amanda Travendor przyszła do klasy równo z nami i szeleszcząc swoją długą, karmazynową szatą zajęła miejsce przy biurku. Była kobietą wymagającą, ale i cierpliwą. Nie faworyzowała żadnego z domów, nawet własnego – Slytherinu. Wręcz przeciwnie, była dla nich jeszcze bardziej wymagająca. Jej czerwone usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, a parę czarnych kosmyków włosów wymknęło się spod koka.
- Witam – zaczęła, kiedy usiedliśmy przy stanowiskach. Zajęłam miejsce najbliżej drzwi, razem z Dominique i Martą. Kątem oka dostrzegłam, że obok mnie, po drugiej stronie klasy na krześle siedzi blady, niewyspany chłopak, opierający się łokciami o stolik. Jego rude włosy wpadały mu do oczu, których usilnie usiłował nie zamknąć. Nie był to nikt inny jak zblazowany Arthur Weasley, który wyglądał tak jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Siedzący obok niego koledzy – Marius i Blaise również mieli nietęgie miny. Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu na myśl, że Gryfoni musieli mieć baaardzo ciężką noc.
Niespodziewanie łokieć Arthura się osunął, a on uderzył twarzą o kant stołu. Drgnęłam, wystraszona nagłym hałasem, podobnie tak jak reszta klasy, która natychmiast odwróciła się w stronę stolika Weasley'a. Profesor Travendor ściągnęła brwi.
- Panie Weasley, mogę wiedzieć co pan wyrabia na mojej lekcji ? - zapytała, a Arthur podniósł głowę i spojrzał na nią niezbyt przytomnym wzrokiem. Dostrzegłam na środku jego czoła rosnącego guza. Biedny Arthur nie był w stanie się teraz bronić. Wymruczał coś cicho, ale nikt nie wiedział co. Nawet Marius i Blaise zrobili zdziwione miny.
- Panie Weasley, jeśli ma pan zamiar przychodzić nieprzytomny na lekcje eliksirów, to równie dobrze może pan w ogóle na nie nie chodzić – oświadczyła i chyba zamierzała odjąć Gryffindorowi punkty, ale koszmarny stan rudego musiał ją udobruchać, bo tego nie zrobiła. Pokręciła głową, a potem wróciła do prowadzenia lekcji.
Czas mijał, a ja obserwowałam dyskretnie chłopaka, którego fioletowy guzek na czole urósł do rozmiarów kciuka. Starał się skupić chociaż odrobinę na lekcji, ale marnie mu szło. Dwa czy trzy razy nasze spojrzenia się spotkały i zawsze wtedy odwracał głowę. Kiedy zajęcia się skończyły, profesor Travendor zawołała go do siebie więc poszedł, a ja nie widziałam go aż do zajęć z obrony przed czarną magią.
Zastanawiam się, co by było gdybym wtedy wiedziała jak to wszystko się potoczy. Czy zmieniłabym to?
Człowiek nigdy nie wie dokąd zaprowadzi go podjęta wcześniej decyzja, jaki wpływ będą miały wypowiedziane słowa.
Czy gdyby dostał szansę i mógł wiedzieć... Zmieniłby przyszłość?
Kiedy minęła przerwa na drugie śniadanie, czekała mnie tylko już ostatnia lekcja. Obrona Przed Czarną Magią z naszą nową nauczycielką, Aleksandrą Kos.
Wychodziłam właśnie z sali razem z Hayley. Po dwugodzinnych, niesamowicie nudnych zajęciach transmutacji z wicedyrektorką Clarisą Clearwater, nasze mózgi nadawały się jedynie do wymiany.
- O Merlinie, umarłam – wyjęczałam, chowając gruby podręcznik do torby. Hayley prychnęła.
- Ty? To nie Tobie kazała trzy razy zmieniać mysz w świeczkę – powiedziała.
- Ale się przejmujesz... Każdemu mogło to się zdarzyć.
- Tak każdemu, ale zdarzyło się mnie! Nie moja wina, że mysi ogon nie chciał zmienić się w knot...
- No jasne, że nie, Hayley – zaprzeczyłam rozbawiona.
- Dzięki Leslie.
- Nie ma za co.
Powiedziałam i zachichotałam, a Hayley zrobiła to samo. Nagle stanęła w miejscu, a ciemnobrązowe kosmyki włosów zatańczyły w powietrzu. Spojrzała na mnie czujnie znad okularów, a potem złapała mocno za ramię.
- Leslie, Leslie!
- C-co? - zapytałam zdezorientowana.
- Zapomniałam ci powiedzieć! Wiesz co się stało?!
- Ee, nie ale pewnie zaraz się dowiem – odparłam, a ona mocno potrząsneła moją ręką.
- Albus odchodzi z drużyny!
Piwne oczy zalśniły, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech podczas gdy ja usiłowałam zrozumieć o co jej chodzi.
- Jaki Albus? Jaka drużyna? - zapytałam.
- O Salarze! Potter! Albus Potter! - otworzyłam usta, a ona kontynuowała- słyszałam od Violet w dormitorium, że rezygnuje. Ślizgoni nie mają szukającego! Wiesz, co to oznacza?
- Że będą szukać nowego?
- Dziesięć punktów dla Hufflepuffu! - niemalże krzyknęła, a potem niespodziewanie ściszyła głos- Violet jest w drużynie i powiedziała mi – tylko nikomu tego nie mów, że Potter pokłócił się z kapitanem i odchodzi. Nie mają nikogo na jego miejsce i całkiem prawdopodobne, że wezmą mnie.
Hayley od zawsze miała dwa cele do zrealizowania – dostanie się do Gryffindoru oraz do drużny quidditcha. O ile pierwszego celu nie udało i już raczej nie uda jej się osiągnąć, o tyle z drugim nadal miała szansę. Violet była jej koleżanką z pokoju, grała na pozycji ścigającego i próbowała pomóc Hayley dostać się do drużyny ale nigdy to jej się nie udało. Moja przyjaciółka była dobra, ale nikt nie dorównywał Potterowi. Teraz, kiedy odchodzi z drużyny dostała swoją szansę.
- Skąd wiesz, że wezmą ciebie? - zapytałam, a ona pociągnęła mnie za ramię aż do schodów prowadzących na dół, do Wielkiej Sali.
- A myślisz, że znajdą kogoś lepszego ode mnie? - prychnęła. Przewróciłam oczami.
- Na pewno kogoś skromniejszego – mruknęłam.
- Dobra, dobra – odparła, śmiejąc się - Violet gadała z kapitanem, a on obiecał jej, że weźmie mnie pod uwagę.
Nie byłam pewna czy obietnicom Ślizgonów można wierzyć, ale Hayley była tak podekscytowana, że nic już więcej na ten temat nie mówiłam. Rozstałam się z nią przy schodach, a potem zeszłam na dół i skierowałam się w stronę kuchni. Ominęłam wielki obraz z gruszą(tajemnym wejściem do środka) i skręciłam w prawo. Stanęłam przed kamienną wnęką, którą zajmowała piramida ułożona z ogromnych beczek. Podeszłam do drugiej od dołu beczułki, znajdującej się pośrodku tej piramidy.
- Hel-ga Huff-le-puff- w odpowiednim rytmie zastukałam w deczko od beczki, a ona otworzyła się, wpuszczając mnie do środka.
Pokój Wspólny był okrągłym i przytulnym miejscem, przypominającym nieco wnętrze baryłki. Okrągłe okienka na górze wpuszczały dużo światła, w środku nigdy nie było ciemno.
Było tutaj kilka zielonych kanap, krzeseł, niewielkich drewnianych stolików oraz dużo, różnego rodzaju roślin. Centrum Pokoju Wspólnego stanowił okrągły kominek, nad którym znajdywał się obraz założycielki naszego domu, Helgi Hufflepuff. Tuż obok jej portretu, na półkach leżały niewielkie paprotki, a pod nimi były okrągłe drzwiczki prowadzące do dormitorium uczniów.
Weszłam do środka, ostrożnie rozglądając się po pomieszczeniu. Wczoraj w pokoju mieliśmy małą imprezę i siedzieliśmy do późna w nocy dopóki nasz prefekt, Harry Meadows nie wkurzył się i nas wszystkich nie wypędził do pokojów. Pamiętam, że na moment zdejmowałam okulary i położyłam je na stoliku przy kominku. Poszłam więc prosto do tego miejsca i obejrzałam fotel na którym wczoraj siedziałam. Zaczęłam przeszukiwać wszystkie kanapy i krzesła dookoła ale nic nie mogłam znaleźć. Zaczynałam panikować. Muszę się uspokoić. Myśl Leslie, myśl.
Próbowałam sobie tak mówić, ale wcale mi to nie pomagało. Zmarudziłam w Pokoju Wspólnym jeszcze chwilę, a potem wyszłam zrezygnowana z powrotem na szkolny korytarz, słysząc śmiechy i rozmowę. Wychyliłam się lekko z rogu i dostrzegłam trzy dziewczyny, których czarne mundurki zdobiły emblematy domu Węża. Poczułam jak zaczyna brakować mi powietrza i natychmiast schowałam głowę z powrotem, gdy dostrzegłam wśród nich rudowłosą dziewczynę , którą dzisiaj rano potrąciłam. Uderzyłam otwartą dłonią w czoło. Jak mogłam jej nie rozpoznać!
Przecież to Rosalie Radclyffe.
Z wszystkich osób w całym Hogwarcie ją jedną nie mogłam znieść najbardziej. Była ode mnie o rok starsza i – o Merlinie, dzięki ci! - nie byłyśmy z jednego domu. Od początku pierwszej klasy nie darzyła mnie sympatią (z wzajemnością zresztą).
Nasze pierwsze spotkanie nie należało do najmilszych. Z czystej złośliwości podczas pierwszego tygodnia w Hogwarcie okłamała mnie i Dominique, gdzie odbywały się lekcje obrony przed czarną magią. Błąkałyśmy się przez godzinę po korytarzach aż w końcu nasza lekcja minęła. Powiedziałyśmy Owisowi kto wprowadził nas w błąd, a on dał Rosalie szlaban. Przez miesiąc musiała pomagać naszemu woźnemu, Filchowi w różnych sprawach. Od tego czasu nas nienawidzi.
Stałam więc przed wejściem do Pokoju Wspólnego, modląc się cicho by dziewczyny sobie odeszły, ale ich głosy wcale nie cichły. Serce waliło mi tak mocno, że miałam wrażenie iż zaraz wyleci mi z piersi. Jeśli zaraz stąd nie wyjdą spóźnię się na lekcje, a przecież teraz mam...
Obronę Przed czarną magią.
Głosy na korytarzu wcale nie cichły. Wyjrzałam ponownie zza rogu. Rosalie stała przed obrazem, opierając swoje smukłe ręce na biodrach i rozmawiając z koleżankami. Co jakiś czas wybuchała głośnym, ostrym śmiechem.
Byłam w potrzasku.
Bałam się wyjść tak bardzo, że chciałam wracać do Pokoju Wspólnego. Rosalie już nieraz dała mi w kość i to nie tylko słownie. Czasami nasyłała na mnie Irytka, złośliwego poltergeista dopóki na trzecim roku nie usunął go ze szkoły Albert Doyle, gdy zrzucił ze schodów naszego woźnego, Filcha. Nikt nie wie jakim cudem dyrektorowi udało się to zrobić, bo w historii Hogwartu trzy razy próbowano go wypędzić i nigdy to się nie udało. W każdym razie od trzeciej klasy nie mogła na mnie napuszczać Irytka (który z jakiś powodów darzył ją sympatią) więc wymyślała nowe sposoby by mnie podręczyć. Czasem rzucała zaklęcie, a czasami po prostu mnie popychała. Udawałam, że mnie to nie rusza ale w głębi serca było to męczące i bałam się jej trochę. Nigdy się nie skarżyłam, nie chciałam dać Rosalie tej satysfakcji.
Leslie, a lekcje?
Zamknęłam powieki. Policzę do dziesięciu i jeśli ona stąd nie wyjdzie, to bez względu na wszystko pójdę tam.
Jeden, dwa...
- I co ci powiedział?
- No chyba z nim nie pójdziesz?
- Przecież to kompletny idiota, ten Meadows!
...Osiem, dziewięć, dziesięć.
Otworzyłam oczy i z duszą na ramieniu opuściłam kryjówkę. Szłam wyprostowana, pozornie zachowując spokój. Na początku nawet mnie nie zauważyły, bo były zbyt zaabsorbowane rozmową. Dopiero po chwili jedna z dziewczyn, wysoka i chuda Sylvia, spojrzała na mnie, a zaraz potem zrobiła to Rosalie. Rozmowy momentalnie ucichły.
Szłam dalej, dochodząc do obrazu, gdy usłyszałam głos rudej.
- Cześć Leslie, jak tam wakacje? - zapytała uprzejmie.
- Dobrze- odpowiedziałam, a Sylvia i druga dziewczyna, Monica, powstrzymały śmiech.
- Co tam robiłaś? - ponownie się odezwała, a ja nie zatrzymując się, odparłam.
- Nic ciekawego, a ty?
- A też nic ciekawego. Muszę ci powiedzieć Leslie, że przez te wakacje wyraźnie schudłaś. Już nie masz tego ciążowego brzucha.
Sylvia i Monica wybuchły śmiechem, a Rosalie poszła w ich ślady. Poczułam jak płoną mi policzki. Rzuciłam im pełne pogardy spojrzenie ale nawet na mnie nie patrzyły. Odgłosy ich śmiechów odbijały się echem na korytarzu. Niewiele się zastanawiając rzuciła się pędem na schody.
Biegłam przed siebie, starając się uciec od słów Rosalie i jej śmiechu. Znowu dałam jej wygrać, och znowu! Byłam na siebie zła. Nie powinnam była tak tego zostawić. Powinnam była coś odpowiedzieć, albo rzucić zaklęcie. Najlepiej niewybaczalne! Avadę, Imperius albo Cruciatus!
Nim się spostrzegłam, byłam tuż pod drzwiami sali od OPCM. Nie pukając, wpadłam zdyszana do środka, usiłując się nie rozpłakać.
Od razu poczułam na sobie spojrzenia wszystkich uczniów.
Na samym końcu sali, przy tablicy stała wysoka kobieta, ubrana w bladoniebieską szatę. Wzrostem przewyższała wszystkie znane mi osoby, dlatego nie bez powodu otrzymała ode mnie ksywkę Narzeczona Hagrida. Jasne spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na mojej osobie. Wzdrygnęłam się, wybąkałam przeprosiny i ruszyłam nieśmiało do przodu.
Aleksandra Kos obserwowała mnie w milczeniu, dopóki nie usiadłam na jednej z ostatnich wolnych ławek, na końcu sali. Położyłam sobie torbę na kolanach, wyjmując podręczniki na stół. Kiedy to zrobiłam, po raz pierwszy usłyszałam jej silny, mocny głos.
- Nazywasz się...?
- Wyatt – wydusiłam z siebie – Leslie Wyatt.
Gdzieś z przodu dostrzegłam Elizabeth i Dominique , które patrzyły na mnie z przerażeniem. Ann i Martha nawet się nie odwróciły. W środkowym rzędzie siedział Arthur Weasley razem z Mariusem. Oni też mi się przyglądali.
- Ach, Wyatt – kiwnęła głową – jesteś córką Gordona, prawda?
Kiedy wspomniała o moim ojcu natychmiast zapomniałam o okropnym upokorzeniu doznanym przez Rosalie.
- T-tak – przyznałam, zastanawiając się skąd ona może znać mojego ojca. Nagle przypomniało mi się, że Harry wspominał, że pracowała w ministerstwie. Tak jak kiedyś mój tata.
- Dlaczego spóźniłaś się na lekcje?
- Ja... - nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. A właściwie umiałam, ale miałam powiedzieć przy całej klasie, że bałam się wyjść z pokoju bo Rosalie stała na korytarzu?
- Ja...
- ,,Ja... Ja” co ,,ja” ? - powiedziała, wyraźnie oczekując odpowiedzi. Pokręciłam głową. Nie wiem, nie wiem co powiedzieć. - To już twoje drugie spóźnienie tego dnia. Odejmuję Hufflepuffowi pięć punktów za spóźnianie się na lekcje, a kolejne pięć za lekceważenie nauczyciela.
Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia. Oczy Elizabeth ciskały błyskawicami w stronę nauczycielki i w moją. Inni Puchoni również z niezadowoleni przysłuchiwali się naszej rozmowie.
- Następnym razem proszę się nie spóźniać panno Wyatt. Ani na śniadanie ani na lekcje.
Powiedziała i wróciła z powrotem na koniec klasy.
Gdybym wtedy mogła zmienić to co powiedziałam, zapewne bym to zrobiła. Zajęcia się skończyły, a my wychodziliśmy z klasy. Byłam czerwona jak burak i wściekła do granic możliwości. Wypadłam na korytarz jako pierwsza, omal nie rozwalając drzwi. Słowa Rosalie były upokarzające ale to, co zrobiła Kos przelało czarę goryczy. Całą godzinę dręczyła mnie różnymi pytaniami, a ja z trudem odpowiedziałam na połowę z nich dobrze. Tę mniejszą połowę.
Czekałam aż dziewczyny wyjdą z klasy lecz zanim to nastąpiło spotkałam Arthura. Wychodził z sali w znacznie lepszym stanie niż na pierwszej lekcji.
Podszedł do mnie, uśmiechając się. Nie odwzajemniłam tego gestu. Zaciskając ręce na pasku od torby, wpatrywałam się morderczym wzrokiem w głąb sali od OPCM, w której Elizabeth i Domi rozmawiały z Kos.
- Cześć Leslie – powiedział, stając przede mną i niechcący zasłaniając mi wejście do klasy.
Spojrzałam na niego. Jego fioletowy guzek na czole zniknął.
- Jak ci się podobało rozpoczęcie roku? - zapytał.
- Było... Super – przyznałam- Owis był genialny.
- Co nie? Spaprałbym to zaklęcie, dzięki , że mi wtedy pomogłaś.
- Jak to? - zapytałam, kompletnie zdezorientowana.
- Wtedy na sali – odpowiedział – wołałem do ciebie, bo nie byłem pewien czy użyć tego zaklęcia, a ty pokiwałaś głową.
- Aha, nie ma za co – odparłam niezbyt elokwentnie, usiłując powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem. To prawda, że coś wołał do mnie, ale ja go kompletnie nie słyszałam. Kiwnęłam głową z zupełnie innego powodu, ale chyba nie warto było tego wspominać.
- Jesteś ekstra Leslie, a Kos jest za głupia by to ogarnąć.
Nagła zmiana tematu z powrotem przywróciła we mnie wściekłość. Uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Straciliśmy dziesięć punktów – powiedziałam, zaciskając ręce na pasku od torby tak mocno, że aż pobielały mi kłykcie – wszyscy są na mnie wściekli.
- Ee tam, mnie ciągle odejmują punkty i jeszcze nikt mnie za to nie zabił.
- Bo jesteś w Gryffindorze.
Zmarszczył czoło.
- No to co?
- A to, że nieważne co zrobisz, Gryffindor i tak zawsze się wybroni. U nas tak nie jest.
Powiedziałam, a zaraz potem ugryzłam się w język. Cholera jasna! Po co ja mu to mówię?
- Przepraszam, nieważne, udajmy, że tego nie powiedziałam – dodałam, chcąc zapomnieć jak najszybciej o sprawie. Arthur wzruszył tylko ramionami.
- Nie wiem czemu się tak przejmujesz, będą źli, a potem im przejdzie – powiedział, a ja pokręciłam głową.
- Nic nie rozumiesz. Zawsze tak jest. Ciągle we wszystkim jesteśmy gorsi, wiesz jakie to jest wkurzające? Szkoda, że Owis odszedł, przynajmniej dzięki niemu dostawaliśmy trochę punktów, a przez Narzeczoną Hagrida wszystkie na pewno stracimy!
Wyrzuciłam to z siebie, nie przejmując się tym, że mój krzyk rozniósł się po całym korytarzu.
Arthur wybuchnął głośnym śmiechem. Odsunął się od drzwi, a ja widząc go tak śmiejącego się, dołączyłam do niego. Uspokoiłam się dopiero po dłuższej chwili. Słysząc inne głosy spojrzałam w głąb sali, w której stały śmiejące się Elizabeth i Dominique oraz profesor Kos, z zaciętą miną. Mrużyła oczy, a jej niebieskie spojrzenia pozbawiło mnie oddechu. Dobry humor momentalnie mnie opuścił.
Czasu nie da się cofnąć, tak jak słów.
Oddałabym wiele by móc to wtedy zrobić.
~*~*~*~
Witam po długiej przerwie! :)
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale byłam chora, a kiedy wreszcie wyzdrowiałam, musiałam zająć się zaległymi pracami domowymi, sprawdzianami i innymi okropieństwami.
Rozdział niesamowicie długi, wyszło mi aż 9 stron w Wordzie! Mam nadzieję, że nikogo nie wynudziłam. Przepraszam za błędy, na pewno je poprawię. Póki co jest późno i mi się nie chce tego robić ;p
Jak widzicie na blogu zaszły zmiany, a dokładniej jest nowy, śliczny szablon wykonany przez Elle.
Postaram się następny rozdział napisać jak najszybciej.
Pozdrawiam!
Alex.
Przeczytałam odcinek dużo wcześniej, ale później musiałam wyjść, więc komentuję teraz. Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie, że komentarz może być nie na temat.
OdpowiedzUsuńJednak wracając do odcinka... Podobało mi się. Zawarłaś w jednym odcinku kilka spraw, a takie rozdziały lubię najbardziej.
Początek był normalny, ale ta rozmowa na temat naszej kochanej Sybilli to mnie normalnie rozwaliło. Widać, że miała jakiś powód ku temu, że zeszła do Wielkiej Sali. Chociaż zastanawia mnie czy rzeczywiście miała wizję na temat nauczyciela Zielarstwa, czy jest to jakieś głębsze przesłanie.
Ogromnie mnie zdenerwowało zachowanie nauczycielki OPCM. Nie powinna jej wypytywać, dlaczego się spóźniła i to w dodatku ma odpowiadać przed całą klasą. Przecież mogła ją poprosić do siebie po skończonej lekcji. No i coś tak czuję, że końcówka jest dość intrygująca. Pewnie Leslie się dostanie od nauczycieli za taki tekst, który swoją drogą był cudny :D
Ubóstwiam Arthura. Mam nieodparte wrażenie, że t dwójkę ciągnie do siebie. On jest tak bardzo ludzki i tym samym niezwykle sympatyczny. Osobiście jestem ciekawa momentu, aż zacznie się coś dziać między tą dwójką.
Kończąc powiem, że zastanawia mnie czy ta akcja z tą Ślizgonką jest tylko jednorazowa, czy pociągniesz ten wątek dalej. Bardzo bym chciała, żebyś pociągnęła ten wątek, bo pokażesz ślizgonów z "ich" prawdziwej strony.
Czasami dajesz dialog, a od nowej linijki "wypowiedziała, powiedziała" z dużej literki. Dając coś takiego czasami masz naprawdę fajny efekt. Jednak gdy dajesz to co jakiś psuje to ogólny efekt, więc wtedy dać np. - dialog. dialog.(kropka). - Powiedziałam(...), bo wtedy masz też nowy rodzaj budowy dialogu. Mimo wszystko są to tylko i wyłącznie moje sugerowanie, a od Ciebie zależy czy się do tego zastosujesz.
Czekam na nowy :)
p.s. Przepraszam, że komentarz wyszedł nijaki i tak ogólnie o moim ględzeniu "o niczym".
Dziwi mnie, że Leslie nie użyła zaklęcia ,,Accio" i nie przywołała okularów. W końcu jest czarownicą :) Bardzo spodobało mi się to, że opisałaś pokój wspólny Puchonów.
OdpowiedzUsuńGłówna bohaterka musi porządnie nakopać Rosalie za uprzykrzanie jej życia! Liczę na to :D
Pozdrawiam.
@izuś
OdpowiedzUsuńWcale nie uważam, że ten komentarz jest nijaki itd. :D
A tak się zastanawiam, czemu rozwaliła Cię rozmowa o Sybilii? To znaczy, rozwaliła Cię pozytywnie czy negatywnie? :p
Co do Leslie - Aleksandra jest raczej francowatą postacią więc na pewno nie zostawi tak tej sprawy, tym bardziej, że Puchonka już raz jej podpadła. Kurczę, cieszę się, że podoba Ci się Arthur, kiedy piszę z nim sceny zawsze boję się czy nie wyjdzie zbyt sztucznie itd. tym bardziej, że to bardzo sympatyczna postać :]
Zapewniam Cię, że akcja z Rosalie nie jest epizodyczna. Pociągnę z nią wątek, jest zbyt ciekawą postacią by ją pominąć :p
Dziękuję Ci za komentarz i Twoje rady.
Kurcze, cieszę się, że jesteś czytelniczką mojego bloga :D
@ the last one.
Szczerze to w ogóle nie pomyślałam o tym zaklęciu xD
chciałam przedstawić Rosalie, że kompletnie wyleciało mi to z głowy.
No pewnie, że Leslie jej nakopie, może nie od razu, ale na pewno to zrobi :D
Również pozdrawiam.
Tak myślałam, że szablon jest robotą Elle ;)
OdpowiedzUsuńNo, ale odnośnie rozdziału, to rzeczywiście dłuuuugi wyszedł, ale całkiem przyjemny. Dużo opisów, dobre na początek. I ten pokój Puchonów, fajną miałaś koncepcję na niego ;D
Co do Kos, to oczywiście już jej nie lubię, żegnam, pani już podziękujemy :P no chyba, że z czasem zmieni swoje nastawienie(uhh oby).
Pozdrawiam i wesołych świąt ;)
Dzięki, szczerze to wzorowałam się głównie na angielskiej wikipedii, gdzie zamieszczone były informacje o tym jak Rowling opisywała pokój Puchonów (;
UsuńCo do Kos - łatwo z nią nie będzie :D
Również pozdrawiam i też życzę wesołych świąt :)
Hej :)
OdpowiedzUsuńWpadłam tutaj przypadkiem w poszukiwaniu czegoś nowego i czegoś, czego ktoś nie powielił z piętnaście razy :) (Masło maślane? ;)) No i znalazłam! Rzeczywiście, historie Hufflepuffu są dość rzadko spotykane. Przeczytałam pierwszy post, który mnie zaintrygował, kreacja Lesli jest oryginalna i ciekawa ^^ Po za tym, nigdy nie lubiłam czytać o nowym pokoleniu, a tu proszę! W końcu trafiło się coś interesującego, co nie jest przesłodzone do granic możliwości..
No nic, pozdrawiam i jeszcze życzę Wesołych Świąt w ten świąteczny poranek! :)
Liley,
[www.lileyna-durand.blogspot.com]
Ps. Dołączam się do Twoich obserwatorów ;D
Ach ten Arthur, już go kocham <3
OdpowiedzUsuńOn szalony, Leslie roztrzepana, ciekawe jak to z nimi będzie:)
No i ja też mam nadzieję, że Leslie się jakoś odegra na Rosalie!
P.S. Cudny szablon!
P.S 2 :P
UsuńZapraszam na nowy wpis na moim blogu! :)
http://who-will-protect-me.blogspot.com/
Nie masz powiadomień, więc piszę tutaj :)
UsuńZostałaś nominowana do Liebster Awards
http://who-will-protect-me.blogspot.com/2013/01/liebster-awards.html
Zapraszam serdecznie!
Na wstępie dodam, ze piszę ten komentarz po raz drugi (kocham mój net;)).
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie rozdziały i bardzo podoba mi się ten szaleńczy pomysł pisania o Puchonce. Choć sama jestem zagorzałą zwolenniczką Slythereinu (nie było mi łatwo przekonać się do tego pomysłu:)) Twoje opowiadanie jest naprawdę lekkie i pomysłowe. Podoba mi się wątek z Aleksandrą i rozmowa o Sybilli. Nie przekonuje mnie za to postać Arthura, może to dlatego, że sama lubię typ złego chłopca. Za to jego kreacja, to jak o nim piszesz jest naprawdę dobre, jest tak sympatyczny i łobuzerski, że samo jego pojawienie się wywołuje na twarzy uśmiech. Mam nadzieję, że jakoś pociągniesz wątek z Rosalie. I ze nie porzucisz opowiadania, bo niestety to częste. Doradzam też częsciej czytać notke przed wstawieniem na bloga, unikniesz wtedy niepotrzebnych błędów:)
Czekam na NN i jeśli masz ochotę, zapraszam do mnie, gdzie piszę kolejne, potterowskie opowiadanie.
Malutkaaa [lonely-roadss]
Dzięki :D
UsuńNa pewno nie porzucę opowiadania, już piszę kolejny rozdział, choć dodam go po nowym roku dopiero xD
Jasne, dopisuj. Sama też chętnie odwiedzę Twojego bloga.
Pozdrawiam!
I jeszcze, dodam do linków, ok?:)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zirytowała nauczycielka. No bo okey, ma pretensje bo Leslie spóźniła się na lekcje. Ale co jej do tego czy spóźniła się na śniadanie czy nie? Już jej nie lubię.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobała rozmowa o Sybilli, tak się to lekko czytało.
No i Arthur <3 Jest po prostu genialny. Niby łobuziak, a jednak miły i sympatyczny.
No i wątek Ślizgonki, zapowiada się ciekawie i mam nadzieję, że będzie tego więcej ;>
Czekam na kolejny rozdział ;)
[potterowski-sposob-podrywu.blogspot.com] [szept-wiatru.blogspot.com]
Witaj.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze muszę się rozpłynąć nad szablonem. Wiem, wiem, może jestem zbyt pochopna w osądach, natomiast nie będę czytać bloga, jeśli ma zaniedbany wygląd. jak się natrafi na taki ślicznym jak Twój to od razu chce się czytać ;)
Po drugie UWIELBIAM Twój styl, naprawdę dziewczyno, masz talent i niezły warsztat! Gratuluję, a jednocześnie płomień zazdrości zagościł w moim sercu, bo też chciałabym być tak utalentowaną :)
Jeśli chodzi o pomysł Hufflepufu, to jestem mile zaskoczona, ponieważ mało kto decyduje się na ten - zdaniem większości - nudny dom. Ty jednam nam pokazałaś, że wcale nie musi taki być! A i biję pokłony za pomysłowość przy zakładce ,,Autorka", to, byś opisywała siebie jako uczennicę z tiarą na glowie... - zwaliłaś mnie z nóg ;)
Jeśli chodzi o samą Lesli(dobrze to napisałam?) to wydaję mi się, że mogłybyśmy się dogadać. W zakładce ,,Bohaterowie" napisałaś, że jest spokojna(czy ja wiem, ja? XD ), ale obrażalska. Zaraz ja się sobie przypomniałam w trochę młodszym wieku :D
Poza tym Arthur... seksowny łobuziak :) Niby taki niepokorny, a jednak całkiem, całkiem... Zobaczymy co z niego wyrośnie.
______________
Cała historia tworzy piękną całość i czekam z niemożliwą wprost niecierpliwością, byś dodała nowy post! Oby jak najszybciej :P Dodaję do linków i zaraz zaobserwuję.
Pozdrawiam serdecznie,
Sweetness
P.S Jeśli masz chęć poczytać moje wypociny o szkole magii Beauxbatons, to zapraszam serdecznie na [ http://hipokryzja-uczuc.blogspot.com ] :)
Zapraszam na 08 rozdział na malfoy-issue.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ten 4 rozdział rzeczywiście niedługo się u ciebie pojawi ;)
NN, zapraszam:)
OdpowiedzUsuńhttp://lonely-roadss.blogspot.com/
Powiedz no mi kochana kiedy jakaś nowość??
OdpowiedzUsuńZapraszam na 9 rozdział na malfoy-issue.blogspot.com
OdpowiedzUsuńKiedyż no ty wrócisz do nas? :<
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń